Tak jak się spodziewałam, dzień należał do udanych. Ani ja,
ani Jake nie mieliśmy ochoty na typowe łażenie po sklepach dlatego dość szybko
załatwiliśmy wszystkie sprawy. Chociaż to zależy jak na to patrzeć. Szybko w
porównaniu do tego ile czasu spędziłam z Alice (przypomnę, że z nią byłam w
jednym sklepie, a teraz przeszłam przez wszystkie w Forks - całe 12 sklepów),
długo zważywszy na to, że wróciliśmy dopiero na kolację. W każdym bądź razie,
po powrocie Jacob pomógł mi zanieść wszystkie nasze pakunki do mojego pokoju i,
pomimo usilnych próśb Sue, nie został na spóźniony obiad. Ja sama też nie
bardzo miałam ochotę na przygotowany przez nią gulasz mięsny. Muszę koniecznie
z nią o tym porozmawiać! Dlatego też grzecznie odmówiłam lekko naginając prawdę
i mówiąc, że byłam na polowaniu.
Kiedy juz znalazłam się w moim pokoju zabrałam się za
urządzanie go. Zaczęłam od ubrań, odrywając od nich metki, składając je i
starannie układając w szafie. Zawiesiłam zasłony i przykryłam łóżko fioletową
narzutą. Na regale poustawiałam książki i płyty sprawiając, że album i
pamiętnik nie były juz takie samotne. Dopiero wtedy zajęłam się prezentami.
Wieża stereo wylądowała na komodzie, laptop na biurku razem z nową lampką.
Tablet, podobnie jak słuchawki i moje stare mp3 schowałam do szuflady przy
łóżku. Jacob kupił mi też (upierał się że to on zapłaci) mnóstwo zestawów typu
"zrób to sam" i "mały majsterkowicz", więc zabrałam się do
pracy nad nimi. W ten sposób na moich firankach wylądowały motyle, a lampka
nocna zalśniła cekinami. Ponadto na wolnych półkach położyłam dziergane
serwetki i ręcznie malowane figurki. Na koniec kilka obrazków na ścianę i
poduszek na łóżko. Wreszcie czułam się jak w domu, a pokój zrobił się chyba nawet
przytulniejszy od tego w Fall City.
Byłam zaskoczona gdy na zegarku (tak, kupiłam sobie też
zegarek) zobaczyłam, że jest po drugiej w nocy. Wcale nie byłam zmęczona.
Jednak dla zasady przebrałam się w piżamę i położyłam do łóżka. I naprawdę
byłam zaskoczona gdy jednak zasnęłam.
***
To może się wydawać dziwne, ale obudziwszy się o 6:30 byłam
całkiem wyspana, za to przeraźliwie głodna. Tym razem postanowiłam się ubrać
przed zejściem na dół, ale, jak się okazało, niepotrzebnie, bo w kuchni nikogo
nie było. Naszła mnie ochota na naleśniki, więc z braku laku musiałam je sobie
przygotować. Nie chwaląc się wyszły mi takie całkiem dobre. Ale przyznam, że
bardzo się starałam.
Po zjedzeniu śniadania znalazłam się w bardzo trudnej
sytuacji. No bo co do Jasnej Anielki mam ze sobą zrobić?! Oczywiście cieszyłam
się z przyjazdu do Forks, bo bardzo tęskniłam i w ogóle, ale jak tak siedziałam
w kuchni to doszłam do wniosku, że nikogo tu nie znam. Oczywiście jest Charlie
i Sue, ale oboje są w pracy, a zresztą nawet gdyby byli w domu to sama nie
wiedziałam co chciałabym z nimi robić. No i były jeszcze wilki... Na samą myśl
o nich serce podskoczyło mi w piersi, ale nie pozwoliłam swoim myślom zapędzić
się za daleko. Spotkanie z Jake'm byłoby najprostszym i najprzyjemniejszym i
najlepszym i najweselszym rozwiązaniem, ale jednocześnie najgorszym,
najgłupszym, najbardziej naiwnym! W końcu miałam się od niego odzwyczajać, a
nie pędzić do niego za każdym razem, gdy nikogo nie ma w pobliżu. Koniec końców
doszłam do wniosku, że siedzenie w kuchni na nic mi się nie przyda więc wstałam
od stołu i postanowiłam zająć się sprzątaniem. Całą swoją uwagę skupiłam na
wycieraniu, odkurzaniu, myciu i układaniu. Kiedy już wszystkie pokoje były
czyste zajęłam się kuchnią i łazienką. Zrobiłam pranie i przebrałam pościel na
łóżkach. Po skończeniu z wszystkim wcale nie byłam szczególnie zmęczona i po
raz pierwszy odkąd wstałam spojrzałam na zegarek. 13:21. Że co?! Zdaję sobie
sprawę, że wampirom czas szybko leci, ale na miłość Boską posprzątałam cały
jednopiętrowy dom rodzinny, a minęło dopiero pięć godzin! Niewiarygodne! Prawdę
powiedziawszy byłam wtedy bliska załamania. Ale wtedy przypomniałam sobie co
opowiadała mi kiedyś mama. Był taki czas w jej ludzkim życiu, że nie wiedziała
jeszcze o prawdziwej, na powiedzmy, naturze taty. W związku z czym nie spędzała
z nim każdej wolnej chwili i musiała znajdować sposoby na tzw. zabijanie czasu
i wtedy mama... gotowała. Wśród kuchennych szafek udało mi się znaleźć kilka
książek z przepisami oraz, na czym najbardziej mi zależało, odręczne notatki
Belli.
Na obiad postanowiłam przyrządzić tortille nadziewane
kurczakiem. Miałam nadzieję, że skupiona nad tym pracochłonnym daniem będę w
stanic odegnać uporczywe myśli. Kiedy podsmażałam cebulę z papryczkami chilli,
zadzwonił telefon. Niechętnie podniosłam słuchawkę, bojąc się, że to jedno z
rodziców. Dzwoniła Emily - Bardzo chciała, żebym następnego dnia wraz z
Charliem i Sue przyszła do niej i Sama na obiad. Od razu zapewniła mnie, że
całe dwie sfory będą obecne. Oczywiście podziękowałam i próbowałam wymigać się
zakupami w Seattle. Ale Emily powiedziała, że skoro jutro ja nie dam rady to
zaprasza na niedzielę. No i musiałam się zgodzić.
Po rozmowie z Em próbowałam skoncentrować się na obiedzie,
zwłaszcza przy krojeniu kurczaka w kostkę - nie uśmiechała mi się wizyta na
pogotowiu. Nie było to jednak łatwe, bo wciąż wracałam myślami do mojego
zakazanego tematu, a przed oczami co chwila widziałam obraz twarzy Jacoba. Było
ze mną niedobrze. Dlaczego nie mogliśmy dalej się przyjaźnić, tak jak było
zawsze. Dlaczego ja, skończona idiotka, ze wszystkich sił staram się to zepsuć?
Jake nie mógł zauważyć, jak na niego reaguję, jak śledzę go wzrokiem. Nie
mogłam do tego dopuścić! Nie byłam w jego typie, nie miałam szans.
Przecież to oczywiste, że nie mam u niego szans, pomyślałam,
ganiąc się za naiwność. Oczy mnie piekły, ale to, dlatego, że parę minut
wcześniej kroiłam cebulę. To on z nas dwojga był chodzącym ideałem, prawda? Będę
twarda, obiecałam sobie. Mogę dać sobie z nim spokój. Dam sobie z nim spokój.
Przetrwam dobrowolne zesłanie, a potem, jeśli mi się poszczęści, jakaś szkoła z
południowego zachodu albo Hawajów zaoferuje mi stypendium. Pakując tortille do
piekarnika, wyobrażałam sobie palmy i gorące plaże. Charlie wyglądał na
zaniepokojonego, kiedy po powrocie do domu wyczuł zapach zielonej papryki. Miał
prawo być podejrzliwy - najbliższa meksykańska knajpa, w której można było się
stołować bez obaw, znajdowała się zapewne w południowej Kalifornii. Ale jako
gliniarz, choćby i z małego miasta, zebrał w sobie dość odwagi, by spróbować
mojego dzieła. Sue miała trochę więcej oporów. Pozwoliła Charliemu zjeść pierwszemu
i dopiero kiedy stwierdziła, że przetrwał kilka kęsów bez większego szwanku zdecydowała
się skosztować. I chyba im smakowało. Przyjemnie było obserwować, jak stopniowo
nabierają zaufania do mojej kuchni.
- Dziadku? - spytałam, gdy już kończył posiłek.
- Co tam, skarbie?
- Chciałbym jutro wybrać się na cały dzień do Seattle. To
jest, jeśli nie masz nic przeciwko. - Zamierzałam nie prosić o pozwolenie, żeby
nie ustanawiać niewygodnego precedensu, ale w końcu wyrzuciłam to z siebie,
żeby nie poczuł się obrażony. Tak naprawdę wcale nie miałam w planach jechać,
ale w takim miasteczku jak Forks wieści niosły się błyskawicznie i wolałam nie
ryzykować, że Emily się dowie. Przecież wcale nie unikałam jej tylko... kogoś
innego.
- Do Seattle? Ale po co? - Charliemu najwyraźniej nie
mieściło się w głowie, że można mieć potrzeby, których nie da się zaspokoić w
Forks.
- Chciałabym dokupić jeszcz parę rzeczy do mojego pokoju. No
i książek, bo tutejsza biblioteka nie jest najlepiej zaopatrzona, i może
połazić trochę po sklepach z ciuchami.
- I pojedziesz tak zupełnie sama? - Nie wiedziałam, czy boi
się, że coś mi się stanie, czy że ukrywam przed nim, że mam chłopaka.
- Zupełnie sama.
- Seattle to wielkie miasto - postraszył mnie
- Och proszę cię,
Charlie! Przecież nic mi się nie stanie. Jestem pół wam...
- Tak. Wiem. Nie musisz być taka dokładna. Możesz jechać,
oczywiście. Tylko wróć przed północą, dobrze?
- Jasne dziadku! Dziękuję. - Uśmiechnęłam się przymilnie.
I tak oto znalazłam sobie rozrywkę na kolejny dzień. Może
zobaczę się z Carlisle'm?
Jak najbardziej "+" 💗
OdpowiedzUsuń