Rozglądam się dookoła i nasłuchuję, ale nie zauważam nic
podejrzanego, czy choćby nadzwyczajnego. Niepewnie wsiadam do szoferki i
blokuję drzwi. Zupełnie jakby zamek miał mnie ochronić przed wampirem. W
starciu jeden na jednego nie miałam szans. Byłam tylko pół wampirem, nie jestem
ani tak szybka ani tak zwinna jak one. Ostrożnie wyjeżdżam z uliczki, a gdy
tylko znajduję się na utwardzanej drodze wciskam gaz do dechy. Mój samochód
osiąga naprawdę wielkie szybkości, ale w porównaniu z wampirem to i tak nie
wystarczy.
Karcę się w myślach. Od razu przewiduję najgorszy możliwy
scenariusz. Może ten ktoś jest tylko ciekawy, albo nawet lepiej, nie zdaje
sobie sprawy z mojej obecności. Taa, jasne. Pobożne życzenia. Wracając do Forks
mam nieustanne wrażenie, że ktoś mnie śledzi. I co ja do jasnej Anielki mam
zrobić?! Nie mogę wrócić do domu Charliego, bo ściągnę mu na kark wampira!
Powinnam zadzwonić do Jake’a i poprosić go o pomoc. Powinnam, ale nie mogę.
Jasna cholera! Musiałam upuścić telefon, gdy stałam w lesie
bo nie mam go przy sobie. Cholera, cholera, cholera! Co mam robić? Jestem już
nie na żarty przerażona i cały czas zerkam w lusterka wsteczne. To, że nic w
nich nie widzę wcale mnie nie pociesza. Z każdą minutą zbliżam się do Forks,
ale nie podoba mi się pomysł zaprowadzenia nieznanego wampira do miasta.
Normalnie pojechałabym do Jake’a ale podejrzewam, że on nadal jest w Charliego.
Na skrzyżowaniu skręcam w stronę La Push. Muszę znaleźć się w miejscu, gdzie
jest dużo wilków, pytanie tylko, gdzie jest dużo wilków. O tej porze wszyscy są
pewnie w swoich domach, czyli innymi słowy, każdy z nich jest sam, a ja nie
zamierzam narażać moich przyjaciół jeśli nie będą mieć oczywistej przewagi
liczebnej. Gdzieś zapewne krążył patrol, wysyłali jeden co noc, ale nie mam
pojęcia gdzie go znajdę. Poza tym nie znam za dobrze tutejszej sfory. Na domiar
złego przed chwilą zjechałam z głównej drogi i chcąc nie chcą musiałam zwolnić
by wyrobić się na zakrętach. Nie żeby samochód stanowił przeszkodę dla wampira,
ale zawsze było to coś. Z braku lepszych pomysłów zaczynam krążyć po La Push z
zatrważającą prędkością jak na tutejsze drogi. Jadę właśnie wzdłuż plaży, gdy
widzę grupę młodych Quileute’ów. Hamuję z piskiem opon w nadziei, że znam
któregoś z nich. Mam szczęście. Moje
pojawienie zwraca ich uwagę, a ja szybko rozpoznaję wśród obecnych Seth’a i Anthony’ego,
dwójkę znanych mi wilków ze sfory Jacoba. Oddycham z ulgą i podbiegam do Seth’a.
- Ness, co jest? Goni cię ktoś? – pyta chłopak ze śmiechem.
Przykładam mu rękę do policzka, by pokazać o co chodzi.
Jestem tak przerażona, że ręka cała mi się trzęsie. Widzę jak zmieniają się
oczy Seth’a gdy dociera do niego co się dzieje. Chłopak natychmiast zrywa się
do biegu i znika w najbliższych krzakach. Ku mojemu zaskoczeniu, Anthony i
jeszcze kilku obecnych podąża za nim. Zaledwie kilka sekund później słyszę
wilcze wycie. Seth zwołuje watahę.
- Co to było? – pyta jeden z chłopców, którzy zostali na
plaży.
Cholera, muszę jakoś pozbyć się ich z plaży. Nie będzie z
nimi dobrze, jeśli tu zostaną.
- O coś się założyli. Nie wiem dokładnie o co, ale ja bym na
nich nie czekała – jestem z siebie dumna, głos prawie mi nie drży.
- A ja bym jej posłuchała – słyszę znajomy głos za plecami.
Odwracam się i widzę Leah Clearwater. Kogo jak kogo, ale jej się tu nie
spodziewałam. Dziewczyna mówi coś do chłopaków po quileucku, a oni z ociąganiem
wstają i rozchodzą się.
- Nareszcie – mruczy dziewczyna, a następnie obejmuje mnie
ramieniem i prowadzi w stronę mojego samochodu. Jeszcze nie rozgryzłam tej
dziewczyny. Ma wąty do wszystkich wampirów i szczerze ich nienawidzi, ale
jednak mnie toleruje. Może nawet lubi, ale w jej przypadku ciężko coś
stwierdzić. Jedyne co wiem o niej na pewno to to, że ze wszystkich sił stara
się przestać być wilkołakiem i to, że przyjaźni się z Jake’iem, chociaż istoty
tej przyjaźni już nie rozumiem.
- Co tak stoisz? Chodźże wreszcie zanim Jacob rozszarpie
mnie na strzępy – zwraca się do mnie zniecierpliwiona. Patrzę na nią ze
zdziwieniem, a dziewczyna w odpowiedzi wskazuje na pobliskie drzewa. Przyglądam
im się przez chwilę i w końcu dostrzegam co miała na myśli. Parę
ciemnobrązowych oczu. Wielkich, wilczych oczu które tak dobrze znam. Od razu
wiem, że Jacob jest wściekły. Tkwi w krzakach dopóki nie wsiadam do samochodu,
a potem znika.
Leah nic nie mówi przez całą drogę. Zatrzymuje się dopiero
pod domem Billy’ego. Nadal się nie odzywa, wysiada z samochodu i znika mi
z oczu uciekając do lasu. Co to do licha miało znaczyć?
Nagle ktoś puka w szybę, aż podskakuję z przerażenia. Na
szczęście to tylko Jake. Od razu otwieram drzwi, a chłopak sięga do środka i
bierze mnie na ręce. Wtulam się w niego jak małpka. Wiem, że to złe, ale w tej
chwili jestem tak zestresowana… A przy Jake’u zapominam o złowrogich wampirach,
dziwnym zachowaniu wilków, nawet o tym, dlaczego nie powinnam się tak do niego
przytulać. Chłopak obejmuje mnie przez kilka cudownych minut. W końcu stawia mnie na
ziemi, ale nie wypuszcza z objęć.
- Coś ty dzisiaj odwaliła, Nessie – szepcze w moje włosy,
ale jestem prawie pewna, że mówi do siebie. Mimo to przykładam mu dłoń do
policzka i w skrócie przedstawiam wydarzenia ostatniej godziny. Jake ogląda w
milczeniu. Gdy kończę swój mały pokaz wreszcie się odzywa:
- Nie rozumiem, dlaczego do mnie nie zadzwoniłaś.
Pokazuję mu, że zgubiłam telefon. Chłopak kręci głową.
- Jesteś bardziej podobna do Belli niż myślałem – wzdycha. –
Ale możesz mi wytłumaczyć, dlaczego krążyłaś po La Push jak jakiś pirat drogowy
zamiast od razu do mnie przyjechać?
- Myślałam, że wciąż jesteś u Charliego. A nie chciałam
ściągnąć mu na głowę wampira – chłopak kiwa głową. – A co do krążenia po La
Push… miałam nadzieję znaleźć jakieś wilki.
Jacob patrzy na mnie pytająco.
- Pomyślałam, że lepiej by było gdybyście mieli przewagę
liczebną – tłumaczę się.
- Wciąż nie rozumiem, ale ok – mówi chłopak. W tej samej
chwili rozlega się wilcze wycie.
- Cholera – przeklina Jacob. – Ness, nie ruszaj się stąd,
zaraz wrócę. Przysięgam. I cały czas będę blisko – dodaje, całuje mnie we włosy i odbiega w stronę lasu.
Jeszcze zanim znika za drzewami, cały się trzęsie. Czekam zaledwie dwie minuty,
gdy zza drzew wyłania się Jacob. Od razu do mnie podchodzi i ponownie mnie
obejmuje.
- Co jest? – pytam zaniepokojona.
- Chodźmy do domu – mówi tylko i prowadzi mnie w stronę
budynku.
Gdy wchodzimy do środka, z zaskoczeniem stwierdzam, że nie
ma tu Billy’ego. Uzmysławiam sobie, że do tej pory uważałam Billy'ego za coś w rodzaju elementu wyposażenia. Już mam o to zapytać, ale Jake prowadzi mnie do malutkiego saloniku i sadza na kanapie wciaz\ż nie puszczając mojej ręki przez co niemal siadam mu na kolanach. Jestem taka zestresowana, ze nawet nie bardzo się tym przejmuję.
- Tak strasznie się o ciebie dzisiaj bałem. Byłem w drodze do domu, gdy Seth się zmienił i... Boże, już bardzo dawno nie byłem taki przerażony. Nie rób mi tego więcej - mów dobitnie obejmując mnie swoimi wielkim ramionami.
- Postaram się - mówię starając się rozładować atmosferę. Nie widzę twarzy chłopaka, ale wiem, że się uśmiecha.
- Chociaż właściwie nic się nie stało. Dobrze zrobiłaś przyjeżdżając od razu tutaj. Ten ktoś cię śledził, ale uciekł, gdy tylko natknął się na tropy sfory. Chłopaki chciały go ścigać, ale się nie zgodziliśmy. Może już nie wróci.
- Może - w moim głosie słychach powątpiewanie.
- Bez obaw, Ness. Wszystko będzie dobrze. Nie spuścimy z oka ani ciebie, ani Charliego. ale dla pewności, będzie lepiej jeśli postarasz się przesiadywać tutaj, w La Push. Cholerne deja vu!
- Co? - nie zrozumiałam tego ostatniego.
- No wiesz, jak Bella była człowiekiem, polowało na nią sporo wampirów. Przesiadywała wtedy całymi dniami na plaży w rezerwacie. A potem pilnowaliśmy jej na zmianę z Cullenami. No właściwie to ja pilnowałem jej na zmianę z Culenami.
- Dalej nie rozumiem - skarżę się.
- Nie byłem wtedy Alfą, a Sam nie zgadzał się na układy z wampirami, więc to ja pilnowałem Belli na dwie zmiany.
- Jake - jęknęłam z rozpaczą.
- Spokojnie Ness, to były stare czasy. Teraz sam jestem Alfą i mogę oddelegowywać zadania. A tak z innej beczki, idziesz jutro do Emily?
- Tak.
- To dobrz... - przerwało mu ziewnięcie.
- Jake, jesteś wykończony.
- Wcale nie. Bywało ze mną dużo gorzej.
- Ale...
- Nie ma żadnego ale. Lepiej mi powiedz o co chodziło z tym Seattle dzisiaj.
- To znaczy?
- No nie pojechałaś do Seattle, a przecież chciałaś. Dlaczego?
- Zmieniłam zdanie.
- A dlaczego... - zawahał się. - Czemu nie zadzwoniłaś?
- Jacob, czy ty naprawdę pytasz mnie dlaczego nie poprosiłam cie o towarzyszenia mi w łażeniu po sklepach?
- No tak. Masz rację.
- Tak strasznie się o ciebie dzisiaj bałem. Byłem w drodze do domu, gdy Seth się zmienił i... Boże, już bardzo dawno nie byłem taki przerażony. Nie rób mi tego więcej - mów dobitnie obejmując mnie swoimi wielkim ramionami.
- Postaram się - mówię starając się rozładować atmosferę. Nie widzę twarzy chłopaka, ale wiem, że się uśmiecha.
- Chociaż właściwie nic się nie stało. Dobrze zrobiłaś przyjeżdżając od razu tutaj. Ten ktoś cię śledził, ale uciekł, gdy tylko natknął się na tropy sfory. Chłopaki chciały go ścigać, ale się nie zgodziliśmy. Może już nie wróci.
- Może - w moim głosie słychach powątpiewanie.
- Bez obaw, Ness. Wszystko będzie dobrze. Nie spuścimy z oka ani ciebie, ani Charliego. ale dla pewności, będzie lepiej jeśli postarasz się przesiadywać tutaj, w La Push. Cholerne deja vu!
- Co? - nie zrozumiałam tego ostatniego.
- No wiesz, jak Bella była człowiekiem, polowało na nią sporo wampirów. Przesiadywała wtedy całymi dniami na plaży w rezerwacie. A potem pilnowaliśmy jej na zmianę z Cullenami. No właściwie to ja pilnowałem jej na zmianę z Culenami.
- Dalej nie rozumiem - skarżę się.
- Nie byłem wtedy Alfą, a Sam nie zgadzał się na układy z wampirami, więc to ja pilnowałem Belli na dwie zmiany.
- Jake - jęknęłam z rozpaczą.
- Spokojnie Ness, to były stare czasy. Teraz sam jestem Alfą i mogę oddelegowywać zadania. A tak z innej beczki, idziesz jutro do Emily?
- Tak.
- To dobrz... - przerwało mu ziewnięcie.
- Jake, jesteś wykończony.
- Wcale nie. Bywało ze mną dużo gorzej.
- Ale...
- Nie ma żadnego ale. Lepiej mi powiedz o co chodziło z tym Seattle dzisiaj.
- To znaczy?
- No nie pojechałaś do Seattle, a przecież chciałaś. Dlaczego?
- Zmieniłam zdanie.
- A dlaczego... - zawahał się. - Czemu nie zadzwoniłaś?
- Jacob, czy ty naprawdę pytasz mnie dlaczego nie poprosiłam cie o towarzyszenia mi w łażeniu po sklepach?
- No tak. Masz rację.
Jak najbardziej "+" 😉💗
OdpowiedzUsuń"+" Bardzo fajne opowiadanie. Ciekawa fabuła. Czekam niecierpliwie na ciąg dalszy.
OdpowiedzUsuńSuper jest wrócić do Zmierzchu po długim czasie, świetny rozdział! Zapraszam do mnie na bloga, potrzebuję czyjejś opinii :D
OdpowiedzUsuńlivinmemories.blogspot.com
Zapomniałam o tym: "+". Trzymaj tak dalej! :)
OdpowiedzUsuń