Nie jestem pewna ile tam staliśmy, przytuleni do siebie. Wiem tylko, że
kiedy w końcu Jacob mnie puścił oboje byliśmy raczej zakłopotani i żadne z nas
nie wiedziało co powiedzieć. W końcu pierwszy odezwał sie Jake:
- Pomóc Ci się rozpakować? - spytał, ale w jego głosie było coś, co
podpowiadało mi, że to bardzo wymuszone pytanie.
- Tak, byłabym wdzięczna
- odpowiedziałam szybko starając się zamaskować zażenowanie.
Zabraliśmy się do pracy, chociaż, sądząc po bardzo małej ilości mojego
bagażu miało nam to zająć nie więcej niż pół godziny. I tak też było. Ja zajęłam
się ubraniami, starając się zostawić na wierzchu te, które nadawały się do
noszenia w Forks, a pozostałe upchać na samo dno szafy, tak aby zabierały jak
najmniej miejsca. Jacob natomiast zajął się pozostałymi drobiazgami, które
przywiozłam z domu. Kiedy odwróciłam się od szafy i znów spojrzałam na pokój z
ulgą zauważyłam, że stał się nieco mniej sterylny i pusty. Na półce na książki
leżał mój pamiętnik i album ze zdjęciami, na szafce nocnej stała teraz
przyniesiona skądś lampka. Na biurku w schludnym stosiku piętrzyły się moje
płyty z muzyką (chyba nie miałam na czym ich słuchać, ale nie przejęłam się).
Jacob znalazł też wazonik z kwiatami i ustawił je na komodzie zaraz obok zdjęć
mojej rodziny. Wśród obcej pościeli dostrzegłam znajomy szczegół - moją
ukochaną poduszkę z wizerunkiem wilka. Teraz było tu odrobinę bardziej jak w
domu. Uśmiechnęłam się do Jake, a on, na szczęście, odpowiedział mi tym samym.
- Jacob, zjesz z nami kolację? - usłyszałam z dołu.
- Bardzo chętnie, jeśli to nie problem. Dzięki, Sue! - odkrzyknął
chłopak.
- To chodźcie już - odpowiedziała.
Jacob od razu zbiegł na dół, ja jeszcze chwilę zaczekałam. Na szafce nocnej położyłam najdroższe mi przedmioty: bransoletkę i medalion. Dopiero wtedy poczułam, że jestem, może nie w domu, ale u siebie.
Kiedy zeszłam na dół zaskoczył mnie widok Charlie'go. Nie słyszałam jak
przyszedł, a nie sądziłam, że rozpakowywanie aż tak mnie pochłonie. Gdy tylko
go zobaczyłam rzuciłam się mu na szyję i gorąco podziękowałam za tą wspaniałą propozycję
przyjazdu tutaj. Dziadek trochę niezdarnie poklepał mnie po plecach i wyraźnie
było po nim widać, że wolałby gdybym go puściła. Ponarzekał trochę, że znów zbytnio
się zmieniłam i że nie planował spędzić tych wakacji na pilnowaniu nastolatki (jedna
zupełnie mu wystarczy), ale uśmiechał się przy tym tak, że nie sposób było uznać
tego za prawdziwe narzekanie. Zaraz potem dodał, że nie chce wiedzieć nic ponad to, co jest
absolutnie konieczne i przeszedł do salonu aby włączyć w telewizji mecz.
Chwilę później siedziałam już przy stole w kuchni razem z nim, Sue,
Jacobem i, ku mojemu zaskoczeniu, Sethem. Zmartwiłam się jednak, kiedy kobieta podała mi talerz. Gorąca pieczeń, świeże ziemniaki i młodziutka marchewka z
całą pewnością były pyszne, ale nie dla mnie. Ja zwyczajnie takich rzeczy nie
jadałam. Sue wiedziała o mnie wystarczająco dużo, by zdawać sobie sprawę, że
mogę jeść ludzkie jedzenie i zbyt mało by wiedzieć, że większości tego jedzenia
nie lubię. Nie chciałam jednak sprawiać jej przykrości. Poprzysięgłam sobie, że
w najbliższym czasie powiadomię ją o moich, no powiedzmy, zwyczajach
kulinarnych, a dzisiaj zjem przygotowany obiad. Nie chodziło o to, że był
niesmaczny. Wszystkie zmysły miałam wyostrzone, smak również, i potrafiłam
docenić jego walory smakowe, zwyczajnie nie były to "walory", które smakowałyby
mnie. Wiem, że to strasznie głupie, że tak rozwodzę się nad jedzeniem, ale nic
nie mogę na to poradzić. Zaczęłam od ziemniaków i marchewki, bo najbardziej na
świecie nie lubiłam mięsa. I nic mnie nie obchodzi, że według zwykłych ludzi
krew smakuje jak mięso - a guzik prawda! Krew to krew, a mięso to paskudztwo. Z
tej jakże trudnej sytuacji wybawił mnie Jacob. Kiedy Sue wyszła do kuchni, aby
przynieść coś do picia, chłopak pochylił się ku mnie i z zawadiackim
uśmieszkiem spytał:
- Będziesz jeszcze jadła, Nessie? Czy może podzielisz się z
wygłodniałym wilkiem? - i nie czekając na odpowiedź zrzucił moją porcję na swój
talerz. Dałam mu kuksańca w bok, ale jednocześnie się uśmiechnęłam. Byłam
wdzięczna i Jake dobrze o tym wiedział.
Kiedy reszta kończyła jeść, ja pogryzałam chleb przyniesiony z kuchni.
Jak się okazało bardzo smaczny w połączeniu z pieczeniowym sosem. Po kolacji
powiedziałam, że jestem bardzo zmęczona i że idę się położyć. Ku mojemu
zaskoczeniu dołączył do mnie Jacob. Spojrzała na niego pytając zatrzymując się
w połowie schodów i odwracając do niego.
- Zostawiłem u ciebie kluczyki do auta - wyjaśnił i przecisnął się koło
mnie na schodach. To wyjaśnienie wydało mi się tak bardzo głupie i oczywiste,
że wybuchłam śmiechem i z trudem doszłam do mojego pokoju. Jake spojrzał na
mnie jakbym postradała rozum i powiedział:
- Wiesz, Ness, ty chyba naprawdę
jesteś bardzo zmęczona. Powinnaś się już położyć... O ile zdołasz - dodał na
koniec widząc, że zataczam się ze śmiechu i łapiąc mnie w ostatniej chwili bo
zachwiałam się niebezpiecznie. Posadził mnie na łóżku, ale ja dalej się śmiałam
i chłopak, mimo woli się do mnie przyłączył. Zwijaliśmy się ze śmiechu przez
dobre 10 minut, a kiedy Jake powiedział (z trudem go rozumiałam bo oboje wciąż
chichotaliśmy), że nawet nie wie z czego się śmieje, atak rozpoczął się na
nowo. Kiedy w końcu udało się nam jako tako uspokoić byłam naprawdę zmęczona a do tego bolał mnie brzuch.
- Jake, podrzucisz mnie jutro do miasta? - zapytałam. - Nie mam w czym chodzić - dodałam wskazując
wymownie na otwartą szafę.
- Tak, przyjadę. Jasne - chłopak zgodził się z zagadkowym uśmieszkiem na
twarzy. - A teraz uciekam stąd zanim zaśmiejesz mnie na śmierć.
I to powiedziawszy wstał, jednym ruchem ręki zgarną z komody swoje
kluczyki, pomachał mi i wyszedł. Mnie nawet nie chciało się przebierać w
piżamę. Z największym trudem zdjęłam buty i spodnie po czym wczołgałam się pod
kołdrę. Po kilku minutach już spałam.
"+"
OdpowiedzUsuń